Ludzie

Monika i Zbigniew Zamachowscy w Bochni: „Radość przenosi się dalej…”

Zbigniew i Monika Zamachowscy. On – aktor, kompozytor, autor tekstów piosenek które również sam wykonuje. Niezapomniany dubbingowy Shrek z polskiej wersji kultowej bajki. Laureat wielu prestiżowych nagród takich jak Orły czy Złote Lwy. Ona – dziennikarka, prezenterka, była redaktorka naczelna czasopisma „Zwierciadło”. Autorka kilku książek, m.in o tematyce kulinarnej i podróżniczej. Laureatka nagrody Europejskie Pióro.

W Bochni podczas trzech dni trwania Festiwalu „Integracja Malowana Dźwiękiem”, obejmują nową rolę. Stają się nauczycielami prowadzącymi zajęcia praktyczne, które przygotowują uczestników festiwalu do finałowej gali. Ale nie tylko. Udowadniają, że człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest i nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi (Jan Paweł II). A oni dzielą się swoim czasem, doświadczeniem i sercem, które wkładają w bocheński festiwal niosący już po raz 9-ty radość i integrację płynącą z dźwięków. Dziś będzie je można usłyszeć ze sceny w Hali Widowiskowo-Sportowej w Bochni.


Śpiewa Pan przy goleniu?

Zbigniew Zamachowski: Piosenka towarzyszy mi od zawsze i ciągle oddaje jej znaczny kawałek swojego życia, w końcu od śpiewania wyszedłem. Cały czas śpiewam, nucę, stukam, pukam i jestem przez to udręką dla niektórych ludzi. Bywa, że gwiżdżę nawet w teatrze. Muzyka stale gdzieś tam we mnie siedzi, jest nieodłączną składową mojej osoby i sprawia mi to radość, bo czuję, że dzięki niej mam alternatywę wobec tego co robię na co dzień.

A jak jest u Pani?

Monika Zamachowska: Mnie słoń na ucho nadepnął (śmiech). Podczas warsztatów z auto-prezentacji, które prowadziłam, każdy z uczestników zaśpiewał mi a capella swój ulubiony utwór i chociaż ciężko było mi ocenić poprawność i czystość wykonania – to moment gdy przeistaczali się w artystę był dla mnie absolutnie fascynujący. Dosłownie promienieli radością.

Czy bocheński Festiwal Integracji Malowanej Dźwiękiem był Państwu wcześniej znany?

Monika Zamachowska: Oczywiście. Za sprawą Marka Piekarczyka, który namówił nas do udziału w tym festiwalu. Jesteśmy mu bardzo wdzięczni, to człowiek o wielkim sercu. Najgorsze jak i zarazem najlepsze jest to, że takich miejsc gdzie próbuje się na różne sposoby integrować ludzi pełnosprawnych z niepełnosprawnymi jest dużo. Najgorsze – dlatego, że nie mogę być w każdym z takich miejsc, a chciałabym. Najlepsze – z racji, że takie inicjatywy dzieją się coraz częściej.

Zbigniew Zamachowski: Marka Piekarczyka poznałem w 1978 roku, ubiegłego wieku (śmiech). Namawiał mnie na udział w warsztatach odkąd powstał festiwal. Nigdy nie udawało mi się znaleźć odpowiedniego terminu, dlatego bardzo cieszę się, że w tym roku nareszcie zawitałem do Bochni.

Podobno muzyka budzi w sercu chęć dobrych uczynków. Czy aktorom, artystom łatwiej przychodzi pomaganie innym?

Zbigniew Zamachowski: Niedawno byłem na uroczystości nadania tytułu doktora honoris causa Annie Dymnej, w Wyższej Szkole Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. I właśnie tam Ania powiedziała jedną piękną rzecz: że ten nasz zawód – co by o nim nie mówić; lepiej, gorzej, źle czy dobrze – wymusza na nas zrozumienie drugiego człowieka. Zaczyna się to już podczas zajęć aktorskich, na których uczymy się zrozumienia postaci. I siłą rzeczy powoduje to to, że jesteśmy bardziej wyczuleni na drugiego człowieka. Jesteśmy dużo bardziej empatyczni niż przewiduje średnia krajowa, albo i światowa – jakkolwiek nieskromnie to brzmi. W związku z tym to, że dzielimy się sobą z innymi jak tutaj podczas festiwalu, jest rzeczą absolutnie naturalną. Chociaż proszę mi wierzyć, nie kokietuję – miałem tremę przed spotkaniem z uczestnikami warsztatów.

Wynikała ona z czego? Miał Pan obawy związane z kontaktem z osobami niepełnosprawnymi?

Zbigniew Zamachowski: Z ludźmi niepełnosprawnymi mam ciągle do czynienia. Od lat współpracuję z Anną Dymną i wspólnie organizujemy festiwal „Zaczarowana Piosenka”. Przyznam natomiast, że nie pracowałem do tej pory na warsztatach z osobami z ograniczeniami umysłowymi. Nie wiedziałem na ile będę komunikatywny dla nich. Ale zadaję sobie takie „zadania specjalnie” i zabieram swoje dzieci na takie wydarzenia, aby zobaczyły, że istnieje inny świat. Że nie jest on taki cudny i kolorowy, bo istnieją ludzie którzy zmagają się z rzeczami nieprawdopodobnie trudnymi. Stąd obecność mojej córki Bronki na „Zaczarowanej Piosence”, bynajmniej nie dlatego, że chce z niej zrobić gwiazdę.

A jakie są Pani odczucia po pierwszych warsztatach z uczestnikami festiwalu?

Monika Zamachowska: Poznałam grupę bardzo fajnych, utalentowanych osób. Pięknych w każdym sensie tego słowa. Zrobiłam im warsztaty z wystąpień publicznych i autoprezentacji, a powinnam była zrobić warsztaty z asertywności. Bo oni wszystko wiedzą, tylko nie to jak bardzo są dobrzy. Jak wiele są warci i jacy są niezastąpieni. Dlatego następnym razem jak tu przyjadę, będę musiała im zrobić zastrzyk z dobrego samopoczucia na własny temat, bo tego im najbardziej brakowało.

Była w Pani jakaś niepewność co do tego czy poradzi sobie Pani z postawionym przed Panią zadaniem?

Monika Zamachowska: Jak mąż wspominał, jesteśmy weteranami festiwalu „Zaczarowana Piosenka”. Mamy praktykę w kontaktach z ludźmi ciężko niepełnosprawnymi. Aczkolwiek nie jestem w tym bardzo dobra, bo gdy mam do czynienia z niepełnosprawnymi dziećmi to się najczęściej rozklejam i nie jestem tak przydatna jakbym chciała. Ale staram się. Dzisiaj z kolei nie miałam takich problemów, bo ciężko było mi rozróżnić uczestników ze względu na stopień sprawności. I to chyba jest dobre. Nie odczułam też żadnej rezerwy ze strony uczestników warsztatów.

Jaki cel postawił Pan sobie podczas warsztatów?

Pomagałem grupom terapeutycznym, które zajmują się występami teatralnymi. Chciałem pomóc im w zadaniu, które zostało im postawione. Unikam słowa „uczyć”, nawet jeśli chodzi o Akademię Teatralną w Warszawie gdzie od ponad 20 lat jestem wykładowcą. Tam, jak i tutaj, próbuję dzielić się swoim doświadczeniem i kierunkować ludzi, aby sami znaleźli swoją drogę. Podczas warsztatów zaskoczyła mnie powtarzalność tych osób. Są oni zorganizowani i przygotowani na to, żeby wyjść na scenę i coś zagrać. Najważniejsze co wydawało mi się, że mogę im przekazać to taka nieoczywista oczywistość – żeby mieli radość z tego co robią. Bo ona przenosi się dalej i jest czymś najcenniejszym co można sobie wyobrazić, zwłaszcza w sytuacji osób niepełnosprawnych.